Amatorskie ligi piłki nożnej to fenomen, który przyciąga tysiące ludzi w Polsce. Dla wielu jest to sposób na utrzymanie formy, spędzenie czasu z przyjaciółmi, a także odskocznia od codziennych obowiązków. Niestety, jak pokazuje moje doświadczenie, czasami za tymi pozornie niewinnymi rozgrywkami kryją się niezdrowe nawyki. W moim przypadku jednym z nich było picie alkoholu przed meczami.
„Dla rozluźnienia”
Wszystko zaczęło się niewinnie. Graliśmy w amatorskiej lidze halowej w Kole. Nasza drużyna składała się z kolegów z pracy i sąsiadów. Po meczach lubiliśmy usiąść razem, wypić piwo i porozmawiać o wszystkim i o niczym. Pewnego dnia ktoś wpadł na pomysł, żeby zacząć „rozgrzewać się” alkoholem jeszcze przed meczem – dla „odwagi”, „rozluźnienia” i „lepszej gry”.
Pierwszy raz był pełen śmiechu. Każdy z nas wypił po „setce”, a mecz przebiegał w przyjaznej atmosferze. O dziwo, wygraliśmy. Wydawało się, że ten mały „rytuał” przyniósł szczęście. Kolejne spotkania przyniosły eskalację – jedna setka zmieniła się w dwie, a z czasem zaczęliśmy spotykać się na „przedmeczowe” spotkania w barze.
Iluzja kontroli
Z perspektywy czasu widzę, jak bardzo byliśmy naiwni. Wydawało nam się, że potrafimy wszystko kontrolować. W końcu to tylko amatorska liga – nikt nas nie sprawdzał, a żony myślały, że spędzamy czas na boisku. Po meczu wracaliśmy do domu, pozornie trzeźwi, choć z każdym tygodniem granica się przesuwała.
Ale prawda była inna. Alkohol wpływał na naszą grę – niby byliśmy rozluźnieni, ale stawaliśmy się mniej skoncentrowani, wolniejsi i mniej skuteczni. Nasza drużyna zaczęła przegrywać mecze, a frustracja rosła. Konflikty pojawiały się coraz częściej, a atmosfera w zespole stawała się toksyczna.
Koszty picia
Punktem zwrotnym była sytuacja, która wydarzyła się podczas jednego z meczów. Jeden z naszych zawodników, po kilku głębszych przed grą, tak źle ocenił sytuację na boisku, że zderzył się z przeciwnikiem, powodując poważną kontuzję. Ten incydent wywołał lawinę pytań – nie tylko w naszej drużynie, ale także wśród organizatorów ligi. Na szczęście udało się uniknąć większych konsekwencji prawnych, ale było to dla nas bolesne otrzeźwienie.
Ku przestrodze
Decyzja o piciu przed meczami wydawała się zabawna i nieszkodliwa, ale przyniosła więcej szkód niż korzyści. Zniszczyła atmosferę w drużynie, obniżyła nasze wyniki, a przede wszystkim naraziła nas i innych na ryzyko. To nie było sportowe, zdrowe ani odpowiedzialne.
Dlatego chcę przestrzec każdego, kto myśli, że „jedna setka przed meczem nikomu nie zaszkodzi”. Nawet w amatorskich rozgrywkach warto dbać o fair play i zdrowie. Alkohol może wydawać się atrakcyjną drogą na skróty do relaksu, ale w rzeczywistości niszczy to, co w sporcie najważniejsze: radość z gry, współpracę i szacunek do siebie oraz innych.
Z perspektywy czasu żałuję, że nie powiedzieliśmy sobie „stop” wcześniej. Dziś wiem, że sport – nawet amatorski – zasługuje na czystość, pasję i zaangażowanie, a nie na truciznę ukrytą w butelce.
Powrót
Skomentuj