
Zdjęcie: Google Maps
Kiedyś wystarczyły dwie bramki i kawałek trawy, by rozgrzać serca dzieciaków i wywołać na twarzach uśmiechy, które nie znikały do wieczora. Przy ulicy Sejmikowej, na Kolskiej Wyspie, istniało takie miejsce – proste boisko na trawie, gdzie przez wiele lat rozgrywały się najważniejsze mecze świata. Przynajmniej z perspektywy dzieci, które tam grały. Bo przecież nie liczyły się trybuny, murawa czy stroje – liczyła się pasja, koleżeństwo i to, że było gdzie się spotkać.
Dzisiaj ten zielony kawałek radości już nie istnieje. Trawnik zarósł, bramki zniknęły, a z nimi zniknęła też szansa na to, by kolejne pokolenia dzieci z Koła miały swoje podwórkowe „Wembley”. Starsi mieszkańcy dobrze pamiętają to miejsce – może i nie było idealne, ale było nasze – mówi nasz rozmówca. Zamiast ekranów komputerów były siniaki na kolanach, zamiast scrollowania – bieganie za piłką do utraty tchu.
Czy naprawdę potrzeba tak wiele, by to przywrócić? Może nie stadion, nie sztuczne oświetlenie, ale po prostu – dwie bramki. Wystarczy dać dzieciakom przestrzeń. Chociaż tyle.
Zastanawiamy się, czy ktoś dziś pamięta o młodych z Kolskiej Wyspy. Czy ktoś jeszcze wierzy, że warto inwestować nie tylko w beton i parkingi, ale w radość i rozwój lokalnych dzieciaków? Może ktoś z mieszkańców, może jakiś sponsor, a może władze miasta – wystarczyłby jeden gest. Jedna decyzja. Tylko tyle i aż tyle.
Bo każde miasto powinno dbać o swoje dzieci. O to, by miały wspomnienia tak piękne, jak my – ci, którzy kiedyś biegali po trawie przy Sejmikowej. Nie pozwólmy, by zostały tylko wspomnienia.
Powrót
Skomentuj